poniedziałek, 14 października 2013

Bieszczadzka piosenkologia


 Przedwojenne Bieszczady

Bieszczadzki deszcz pada jakoś inaczej, bieszczadzkie gwiazdy świecą jakby mocniej, bieszczadzka cisza jest najcichsza ze wszystkich, bieszczadzkie drzewa szumią jakby w innym rytmie, bieszczadzka trawa jest bardziej zielona, że już o bieszczadzkich aniołach nie wspominając... Co takiego jest w Bieszczadach, że samo dodanie przymiotnika „bieszczadzki” do jakiegoś pospolitego wyrazu natychmiast sprawia, że czas zwalnia, wszystko wokół się uspokaja i jakoś mimowolnie zamiast o pracy, stresie i obowiązkach zaczynamy myśleć o ognisku, gitarze i piosenkach. Przy okazji prowadzenia na facebooku profilu książki  Przedwojenne Bieszczady przesłuchałam ich już jakieś kilkadziesiąt i mam wrażenie, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Zagadką jest, dlaczego Bieszczady aż tak bardzo zapisały się w naszej narodowej piosenkologii. Ba! Są nawet zespoły (i oczywiście nie mówię tu o zespołach ludowych), które prawie całe swoje płyty wypełniają bieszczadzkimi motywami, żeby wspomnieć tylko obowiązkowe KSU i Stare Dobre Małżeństwo i nieco mniej znany zespół „Cisza jak ta”. A przecież nawet Zakopower rzadko kiedy śpiewa o Zakopanem... Zapraszam zatem na krótki i mocno subiektywny przegląd bieszczadzkiej piosenkologii.

Anioły są takie zielone

 
 

Wydawać by się mogło, że wszystko zaczęło się od tej piosenki – to właśnie po niej posypała się prawdziwa lawina poezji śpiewanej dotyczącej gór. Autorem tekstu jest Adam Ziemianin, krakowski poeta i dziennikarz. To ta piosenka spopularyzowała Bieszczady jako sielską, pogodną, zieloną krainę, nad którą czuwają pełne dobroci anioły. I to właśnie tę piosenkę najchętniej śpiewa się przy bieszczadzkich ogniskach. Wkrótce potem festiwal „Bieszczadzkie Anioły” sprawił, że co drugi poeta z podkarpackiego chwytał za gitarę i śpiewał o połoninach, aniołach, gwiazdach i ciszy.


Ale to wcale nie SDM jako pierwszy rozsławił Bieszczady w piosence. Chociaż jeszcze w latach sześćdziesiątych Tadeusz Woźniakowski zaśpiewał "Balladę bieszczadzką", wszystko tak na dobre zaczęło się pod koniec 1977 roku. To wtedy zaczęła działalność Wolna Republika Bieszczad, nieformalna organizacja, która wkrótce skupiła się wokół nowo powstałej punkrockowej grupy KSU. Chociaż jej wywrotowa, "chuligańska" działalność była trochę wyolbrzymiona przez ówczesne władze, dziś okryła się legendą, a piosenki wyrażające idee WRB, takie jak „Ustrzyki”, „Za mgłą” czy „Moje Bieszczady” stworzyły mit Bieszczad – krainy wolnej od polityki, gdzie człowiek staje się lepszy, gdzie „od złych rzeczy na dole/jesteś mgłą oddzielony”. O tym samym w 1989 roku śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence zatytułowanej po prostu „Bieszczady”.





Równolegle w 1978 roku ukazała się płyta Krystyny Prońko „Deszcz w Cisnej”, a jeszcze wcześniej Wojciech Młynarski śpiewał „Po prostu wyjedź w Bieszczady”...

Twoje włosy jak połoniny...
 
Jednak to właśnie po premierze albumu Starego Dobrego Małżeństwa z 2000 roku ruszyła prawdziwa lawina ballad o bieszczadzkiej tematyce, z obowiązkowymi elementami takimi jak anioł (tymczasem anioły tatrzańskie i świętokrzyskie ciągle czekają na swoich poetów...), cisza, gwiazdy, deszcz, ognisko, wiatr, mgły i połoniny.



Oprócz punk rocka i najliczniej reprezentowanej poezji śpiewanej w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci mieliśmy również bieszczadzkie reaggae, bieszczadzkie tango, a nawet... bieszczadzkie disco polo. Niejeden kabaret parodiował też to zbiorowe szaleństwo na temat połonin. Jednak wszystkie te piosenki łączyło jedno - pokazywały Bieszczady jako raj na ziemi – zielony, sielski, oderwany od reszty świata, gdzie jak nigdzie indziej można żyć w zgodzie z naturą. 

Bieszczadzkie cmentarze
 
A przecież z tymi Bieszczadami nie zawsze tak było... niejeden raz, podczas obu wojen światowych połoniny spływały krwią, a przygraniczne wsie i miasta stawały się areną walk między wojskami różnych narodów. Po wojnie wcale się nie uspokoiło – w wyniku przymusowych akcji repatriacyjnych swoje ziemie musiało opuścić kilkadziesiąt tysięcy ich rdzennych mieszkańców – Łemków, Bojków oraz Rusinów. Duchy tych, którzy kiedyś spacerowali bieszczadzkimi szlakami ciągle krążą wokół harcerskich ognisk, a echa tych wydarzeń, chociaż rzadko kiedy bezpośrednio, również pojawiają się w piosenkach. Zazwyczaj jako podskórny niepokój, lęk przed przemijaniem, tęsknota za tym, co odeszło, za światem, który już nie wróci.  Ten niepokój możemy odnaleźć w piosenkach SDM, jak choćby „Blues nocy bieszczadzkiej” z albumu o tym samym tytule. Warto również wsłuchać się w „Moje Bieszczady” KSU, wspomnienie odwiedzin na górskim cmentarzu, jednym z tych, których wiele rozsianych jest po miasteczkach i wioskach regionu. 




O tym świecie, który przeminął, opowiada album „Przedwojenne Bieszczady, Gorgany i Czarnohora” Andrzeja Wielochy. Warto sięgnąć po niego, żeby spojrzeć na znane miejsca na nowo i dowiedzieć się więcej o tych, które już nie istnieją. Dziś swojskie i spokojne – przed wojną Bieszczady kusiły egzotyką kultury huculskiej, łemkowskiej i bojkowskiej, uzdrowiska tętniły życiem i śmiało konkurowały z Zakopanem, a naftowi potentaci z Borysławia czy Bitkowa zdobywali i tracili fortuny. Uwierzylibyście? Nie? To przeczytajcie. 

P.S.
A jakie są Wasze ulubione bieszczadzkie piosenki?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz