Bieszczadzki deszcz pada jakoś inaczej, bieszczadzkie gwiazdy świecą jakby mocniej, bieszczadzka cisza jest najcichsza ze wszystkich, bieszczadzkie drzewa szumią jakby w innym rytmie, bieszczadzka trawa jest bardziej zielona, że już o bieszczadzkich aniołach nie wspominając... Co takiego jest w Bieszczadach, że samo dodanie przymiotnika „bieszczadzki” do jakiegoś pospolitego wyrazu natychmiast sprawia, że czas zwalnia, wszystko wokół się uspokaja i jakoś mimowolnie zamiast o pracy, stresie i obowiązkach zaczynamy myśleć o ognisku, gitarze i piosenkach. Przy okazji prowadzenia na facebooku profilu książki Przedwojenne Bieszczady przesłuchałam ich już jakieś kilkadziesiąt i mam wrażenie, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.
Zagadką jest, dlaczego Bieszczady aż tak bardzo zapisały się
w naszej narodowej piosenkologii. Ba! Są nawet zespoły (i oczywiście nie mówię
tu o zespołach ludowych), które prawie całe swoje płyty wypełniają bieszczadzkimi
motywami, żeby wspomnieć tylko obowiązkowe KSU i Stare Dobre Małżeństwo i nieco mniej
znany zespół „Cisza jak ta”. A przecież nawet Zakopower rzadko kiedy śpiewa o
Zakopanem... Zapraszam zatem na krótki i mocno subiektywny przegląd
bieszczadzkiej piosenkologii.
Anioły są takie zielone
Wydawać by się mogło, że wszystko zaczęło się od tej
piosenki – to właśnie po niej posypała się prawdziwa lawina poezji śpiewanej
dotyczącej gór. Autorem tekstu jest Adam Ziemianin, krakowski poeta i
dziennikarz. To ta piosenka spopularyzowała Bieszczady jako sielską, pogodną,
zieloną krainę, nad którą czuwają pełne dobroci anioły. I to właśnie tę
piosenkę najchętniej śpiewa się przy bieszczadzkich ogniskach. Wkrótce potem
festiwal „Bieszczadzkie Anioły” sprawił, że co drugi poeta z podkarpackiego
chwytał za gitarę i śpiewał o połoninach, aniołach, gwiazdach i ciszy.
Ale to wcale nie SDM jako pierwszy rozsławił Bieszczady w
piosence. Chociaż jeszcze w latach sześćdziesiątych Tadeusz Woźniakowski zaśpiewał "Balladę bieszczadzką", wszystko tak na dobre zaczęło się pod koniec 1977 roku. To wtedy zaczęła działalność Wolna Republika Bieszczad,
nieformalna organizacja, która wkrótce skupiła się wokół nowo powstałej punkrockowej grupy KSU. Chociaż jej
wywrotowa, "chuligańska" działalność była trochę wyolbrzymiona przez ówczesne władze, dziś
okryła się legendą, a piosenki wyrażające idee WRB, takie jak „Ustrzyki”, „Za mgłą” czy „Moje
Bieszczady” stworzyły mit Bieszczad – krainy wolnej od polityki, gdzie człowiek
staje się lepszy, gdzie „od złych rzeczy na dole/jesteś mgłą oddzielony”. O tym
samym w 1989 roku śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence zatytułowanej po prostu
„Bieszczady”.
Twoje włosy jak połoniny...
Jednak to właśnie po premierze albumu Starego Dobrego
Małżeństwa z 2000 roku ruszyła prawdziwa lawina ballad o bieszczadzkiej tematyce, z
obowiązkowymi elementami takimi jak anioł (tymczasem anioły tatrzańskie i
świętokrzyskie ciągle czekają na swoich poetów...), cisza, gwiazdy, deszcz,
ognisko, wiatr, mgły i połoniny.
Oprócz punk rocka i najliczniej reprezentowanej poezji śpiewanej w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci mieliśmy również bieszczadzkie reaggae, bieszczadzkie tango, a nawet... bieszczadzkie disco polo. Niejeden kabaret parodiował też to zbiorowe szaleństwo na temat połonin. Jednak wszystkie te piosenki łączyło jedno - pokazywały Bieszczady jako raj na ziemi – zielony, sielski, oderwany
od reszty świata, gdzie jak nigdzie indziej można żyć w zgodzie z naturą.
Bieszczadzkie cmentarze
A przecież z tymi Bieszczadami nie zawsze tak było...
niejeden raz, podczas obu wojen światowych połoniny spływały krwią, a
przygraniczne wsie i miasta stawały się areną walk między wojskami różnych
narodów. Po wojnie wcale się nie uspokoiło – w wyniku przymusowych akcji
repatriacyjnych swoje ziemie musiało opuścić kilkadziesiąt tysięcy ich
rdzennych mieszkańców – Łemków, Bojków oraz Rusinów. Duchy tych, którzy kiedyś
spacerowali bieszczadzkimi szlakami ciągle krążą wokół harcerskich ognisk, a
echa tych wydarzeń, chociaż rzadko kiedy bezpośrednio, również pojawiają się w
piosenkach. Zazwyczaj jako podskórny niepokój, lęk przed przemijaniem, tęsknota
za tym, co odeszło, za światem, który już nie wróci. Ten niepokój możemy odnaleźć w piosenkach SDM, jak choćby „Blues
nocy bieszczadzkiej” z albumu o tym samym tytule. Warto również wsłuchać się w
„Moje Bieszczady” KSU, wspomnienie odwiedzin na górskim cmentarzu, jednym z
tych, których wiele rozsianych jest po miasteczkach i wioskach regionu.
O tym świecie, który przeminął, opowiada album „Przedwojenne
Bieszczady, Gorgany i Czarnohora” Andrzeja Wielochy. Warto sięgnąć po niego,
żeby spojrzeć na znane miejsca na nowo i dowiedzieć się więcej o tych, które
już nie istnieją. Dziś swojskie i spokojne – przed wojną Bieszczady kusiły
egzotyką kultury huculskiej, łemkowskiej i bojkowskiej, uzdrowiska tętniły
życiem i śmiało konkurowały z Zakopanem, a naftowi potentaci z Borysławia czy
Bitkowa zdobywali i tracili fortuny. Uwierzylibyście? Nie? To przeczytajcie.
P.S.
A jakie są Wasze ulubione bieszczadzkie piosenki?
P.S.
A jakie są Wasze ulubione bieszczadzkie piosenki?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz