wtorek, 3 grudnia 2013

"Starzy, zróbcie nam miejsce" - historia Hitlerjugend


Hitlerjugend

„Gdy młodzi ludzie w wieku 10 lat wstąpią do naszej organizacji i po raz pierwszy będą mieć okazję zaczerpnąć świeżego powietrza... nie powinniśmy pod żadnym pozorem pozwalać im wrócić w objęcia naszych starych speców od klasowości i pozycji społecznej, tylko niezwłocznie trzeba znaleźć im miejsce w szeregach partii, Frontu Pracy, S.A. lub SS... Potem Wehrmacht zajmie się ich dalszym rozwojem... W ten sposób nigdy już nie będą wolni, przez resztę swojego życia”.

Tak pisał Hitler w 1938 roku, nawet nie starając się ukryć swoich prawdziwych celów co do niemieckiej młodzieży zgromadzonej w organizacji, której patronował – Hitlerjugend. I do której – przynajmniej na początku – młodzież wstępowała dobrowolnie, z nadzieją i wiarą w to, że wreszcie uda im się doświadczyć poczucia przynależności. Żeby w jakiś sposób zrozumieć to, co dziś wydaje nam się absurdalne, warto zwrócić uwagę na sytuację, w jakiej przyszło żyć „dzieciom Hitlera”. Ich ojcowie w dużej większości albo oddali życie w okopach Wielkiej Wojny albo wrócili z niej okaleczeni fizycznie i psychicznie. Nic dziwnego, że całe pokolenie poszukiwało męskich wzorców w miejscach innych niż w rodzinie. A do tego rosnąca w siłę organizacja dawała im poczucie mocy i podsycała pragnienie zemsty za przegraną wojnę.

Jednak w pewnym momencie Hitlerjugend z organizacji młodzieżowej stała się swego rodzaju sektą, która jak burza parła do przodu wchłaniając inne organizacje (nierzadko w tym celu skrytobójczo mordując ich przywódców), terroryzując tych, którzy się jej przeciwstawiali oraz tych, którzy mogliby w jakiś sposób przytemperować krnąbrną młodzież – rodziców czy nauczycieli.

Ich kontrola osłabła jeszcze bardziej, gdy wraz z rozpoczęciem wojny w ramach programu KLV (Kinderlandverschickung, Wysyłanie dzieci na prowincję) dzieci i młodzież pod pretekstem ochrony przed nalotami wywożono do specjalnych ośrodków o surowej dyscyplinie bez żadnej możliwości ingerencji ze strony rodziców, a Hitlerjugend już otwarcie stała się organizacją militarną przygotowującą do służby w Wehrmachcie.

Do tego czasu Hitler starał się przypodobać młodzieży na różne sposoby. Jego działania obejmowały nawet zatrudnienie projektanta, który zaprojektował specjalne stroje dla dziewcząt z organizacji – miały być na tyle atrakcyjne, by młode uczennice chętniej się uniformizowały, a zarazem pozwalające na odrobinę indywidualności. Jednak kiedy już udało mu się zdobyć „rząd dusz”, a do Hitlerjugend należało już 98% (!) młodzieży niemieckiej, przestał grać dobrego wujaszka, a represje wobec tych, którzy z jakichś powodów nie chcieli się dostosować, stały się coraz drastyczniejsze.

I to właśnie rozdział dotyczący tych, którzy znaleźli się w opozycji do Hitlerjugend, jest w książce najciekawszy. Przywykliśmy bowiem traktować Niemców podczas drugiej wojny światowej jako monolit w mundurach z trupimi główkami. Tymczasem wśród zdominowanej przez Hitlerjugend młodzieży pojawiały się również działania opozycyjne, mniej lub bardziej otwarte, mniej lub bardziej świadome. Oprócz mitycznej już dzisiaj Sophie Scholl z „Białej Róży” jeszcze ciekawsza wydaje się działalność Blasen (bąbli), drobnych złodziejaszków nękających członków hitlerowskich organizacji, a także zakochanych w Ameryce i jej kulturze Edelweisspireten (piraci szarotki) oraz „rozpustnych i seksualnie rozpasanych” Swings, którzy za słuchanie jazzu i dixielandu często płacili życiem w obozach koncentracyjnych.

Czytając tę książkę, trudno nie zadać sobie niewygodnego pytania – jak my byśmy postąpili w obliczu tak narastającej presji – czy na miejscu bohaterów książki bylibyśmy w stanie stawić opór hitlerowskiej machinie, zdając sobie sprawę, że jest on skazany na niepowodzenie? Łatwo odpowiedzieć na to pytanie, siedząc w wygodnym fotelu i czekając na zbliżające się święta - warto jednak pamiętać, że odpowiedź twierdząca setki młodych osób osiemdziesiąt lat temu kosztowała życie...