„Urodziłem się w Barcelonie, mieście, które nazywano
niezrównanym” – tak zaczyna się historia opowiedziana przez jednego z
najdziwniejszych szpiegów w historii wywiadu. Hiszpana, który za swoje zasługi w
przekazywaniu strategicznych informacji podczas drugiej wojny światowej został
doceniony tak bardzo, że odznaczyły go... obie strony konfliktu. Ta druga nawet nie zorientowała się, że z przekazywanymi wiadomościami było coś nie tak.
Z zawodu był... hodowcą drobiu. Porządny, wychowany
w katolickich szkołach młodzieniec zawsze starał trzymać się z dala od polityki
i dziejowych zawirowań. Jednak dorastanie w Hiszpanii lat trzydziestych raczej
nie sprzyjało postawom neutralnym i historia wkrótce sama upomniała się o Juana
Pujola. Gdy Katalonię ogarnęła wojna domowa, nasz bohater nieszczególnie palił
się do walki. Jak tylko mógł, lawirował między zwalczającymi się armiami,
zmyślając, kombinując, dezerterując, symulując, uciekając – aż do momentu, gdy
bezpiecznie osiadł w Madrycie. Jednak nie dane mu było zaznać spokoju – wkrótce
Europę ogarnął jeszcze krwawszy i groźniejszy konflikt. Ze wschodu do Hiszpanii
docierały przerażające wieści o okrucieństwach dokonywanych przez armię Hitlera.
Kiedy ogarniała mnie samotność, nie dawały mi spokoju strzępy informacji i plastyczne szczegóły, które zlewały się w moim umyśle w jeden przerażający, bezładny koszmar. Nie mogąc wyrazić swoich odczuć, pragnąłem sprawiedliwości. Z mieszaniny pogmatwanych myśli i fantazji, które wciąż kołatały mi się po głowie, powoli zaczął się wyłaniać plan. Muszę coś zrobić – coś praktycznego. Muszę przyczynić się do triumfu dobra.
Zapewne większość młodych ludzi tamtych czasów, chcąc walczyć z Hitlerem, po prostu zaciągnęłaby się do armii, ale nie Juan Pujol Garcia. Ten zagorzały
pacyfista, który podczas wojny w 1936 roku nie oddał ani jednego strzału, zdecydował, w
myśl zasady "pióro jest silniejsze od miecza", że zostanie
szpiegiem. Jaki jednak pożytek miałaby brytyjska armia z hiszpańskiego hodowcy drobiu, który nie ma
żadnych kontaktów z siłami wroga, a w dodatku kiepsko mówi po angielsku? Nic
dziwnego, że nasz bohater z hukiem wyleciał z ambasady w Madrycie, której zaoferował chęć
współpracy z aliantami. Przy kontaktach z drugą stroną konfliktu nie popełnił już tego
samego błędu. Kiedy zgłosił się do Abwehry jako rozmiłowany w naukach Hitlera „początkujący”
nazista, operował już rozległą siatką kontaktów, agentów i subagentów w różnych
częściach Wielkiej Brytanii i na różnych szczeblach władzy. Imponujące.
Zwłaszcza zważywszy, że od początku do końca wszyscy byli tylko wymysłem jego
wyobraźni. Dodajmy jeszcze, że Arabel, bo taki kryptonim otrzymał Garcia od
Niemców, nigdy w życiu nie był w Anglii, a swoje wiadomości dość pokrętnym
szlakiem przesyłał z Lizbony, do której udało mu się dostać z Madrytu.
Jakiś czas temu wydana w naszym wydawnictwie książka
– „Szpiedzy. Tajna armia Hitlera” była opowieścią o potędze informacji. „Kryptonim
Garbo” to z kolei opowieść o potędze dezinformacji. Największym osiągnięciem Garcii, wtedy już podwójnego agenta Mi5, i jego oficera prowadzącego, Tomasa Harrisa (z zawodu artysty malarza i sprzedawcy dzieł sztuki), była operacja „Fortitude” z 1944 roku, największa akcja dezinformacyjna w dziejach, mająca na celu odwrócenie uwagi Niemców od przygotowań aliantów do Dnia "D". W celu zmylenia wroga Brytyjczycy m.in. budowali fałszywe lotniska, kręcili fikcyjne filmy propagandowe pokazujące ruchy nieistniejących wojsk (aby manewry udawały wiosenne, filmowcy m.in. przycinali liście na drzewach, a w kadr "dyskretnie" podsuwali kalendarze z niewłaściwymi datami). W tym czasie Juan Pujol - już jako Garbo - robił, co mógł, aby utwierdzić wroga w jego błędnych przekonaniach, a wróg... we wszystko wierzył, a dodatkowo hojnie opłacał jego "siatkę". Gdyby nie sprytny Hiszpan i angielski malarz, lądowanie w Normandii poniosłoby klęskę, a losy wojny mogłyby potoczyć się zupełnie inaczej.
Garbo – ten kryptonim nadali Hiszpanowi alianci ze
względu na jego niebywałe zdolności aktorskie i nadzwyczajną wręcz wyobraźnię. Dlatego
też, czytając, niejednokrotnie zadajemy sobie pytanie, czy przypadkiem i nas
ten oszust nad oszustami nie robi w konia. Czy człowiek o dwudziestu czterech
osobowościach potrafi jeszcze odnaleźć granicę między prawdą a zmyśleniem? Czy rzeczywiście przydarzyłyby się wszystkie nieprawdopodobne historie, o których wspomina? Z drugiej strony - może
właśnie dlatego tę książkę tak doskonale się czyta...