poniedziałek, 21 października 2013

Gorączka przedtargowa

Na ostatniej prostej przed targami książki w Krakowie wydawnictwa pracują na najwyższych obrotach, a drukarnie drukują z prędkością ocierającą się o ponaddźwiękową. I my również w okresie "okołotargowym", czyli koniec października - początek listopada będziemy mieli się czym pochwalić. Oto szybki rzut oka na nasze nowości:

Przedwojenny Lwów. Najpiękniejsze fotografie

http://www.rm.com.pl/product-pol-652-Przedwojenny-Lwow-Najpiekniejsze-fotografie.html


 To już osiemnasty tytuł w serii, która wystartowała w 2009 roku „Przedwojennym Żoliborzem”. I kolejny poświęcony polskim Kresom. Unikalne zdjęcia, z których większość jest po raz pierwszy publikowana w Polsce, zostały wykonane przez ówczesnych mistrzów fotografii - Adama Lenkiewicza, Zygmunta Goldhammera czy Marka Münza. Są na nich kościoły, cerkwie i synagogi – te nadal zdobiące panoramę miasta i te nieistniejące; rzadkie ujęcia zapomnianych przedwojennych kawiarni, kin, pasaży i sklepów, uwieczniony przez folklor targ Krakidały, pierwszy tramwaj elektryczny, przepych Międzynarodowej Wystawy Krajowej, duma wyścigów Grand Prix, a także zwyczajni ludzie  podczas wykonywania swych codziennych zajęć lub spacerów – w cylindrach i melonikach, w gorsetach i ze zwiewnymi szalami.
Dla wszystkich, którzy chcieliby postawić sobie na półce wehikuł czasu...

1945. Polowanie na niemieckich naukowców

 Historia, która zainspirowała Iana Flemminga, twórcę postaci Jamesa Bonda. Książka o tajnej brytyjskiej jednostce specjalnej T-Force, którą pchnięto do śmiertelnego wyścigu o tajemnice nazistów. Gnając na złamanie karku, często wkraczali w miejsca, do których jeszcze nie dotarły alianckie wojska. W zaledwie pięciuset ludzi z kilkoma dżipami zajęli Kilonię, w której znajdowało się dwanaście tysięcy uzbrojonych Niemców – aby zdobyć nazistowskie zakłady budowy okrętów podwodnych. Po wojnie pomagali w przemycaniu niemieckich naukowców ze strefy rosyjskiej i wywożeniu ich na Zachód.

Więzienia stalinowskie w Polsce. System – codzienność – represje

 Generał Emil „Nil” Fieldorf, rotmistrz Witold Pilecki – to najbardziej znani więźniowie, którzy stracili życie w stalinowskich zakładach karnych. Jednak w maju 1945 r., z chwilą zakończenia działań wojennych, dokumenty informują o około 59 tysiącach ludzi ulokowanych w obozach i więzieniach na terenie Polski. Dwa lata później w zakładach karnych i obozach przebywało blisko 124 tysiące osób. Nie tylko wskutek wyroków śmierci, lecz przede wszystkim z powodu katastrofalnych warunków i szerzących się epidemii życie straciło ponad dwadzieścia tysięcy, a liczba ta wydaje się obecnie mocno zaniżona. Książka w szczegółowy sposób opisuje życie codzienne w więzieniach stalinowskich. Dowiemy się, jak wyglądała organizacja zakładów karnych, jak wyglądały ich regulaminy oraz praca i nadużywanie władzy przez strażników. Bez upiększeń poznamy życie więźniów – pracę i czas wolny, zobaczymy jak mimo tragizmu sytuacji, w jakiej się znaleźli, obchodzili święta i uroczystości. Autor opisuje również ucieczki oraz bunty, które wybuchały w więzieniach i obozach.

To ważna, przejmująca opowieść o wydarzeniach, które przez lata próbowano przeinaczać i ukrywać.

Hitlerjugend. Dzieci Hitlera.
 Kolejna książka z serii „Sekrety historii”, która zagląda za kulisy drugiej wojny światowej, ujmując poszczególne tematy w sposób, który pozwala rzucić nowe światło na znane wydarzenia i zrozumieć ich przyczyny. Tym razem „od środka” zobaczymy funkcjonowanie Hitlerjugend, okrytej złą sławą organizacji paramilitarnej, przybudówki Oddziałów Szturmowych NSDAP. Dlaczego młodzież z taką chęcią wstępowała do „szkoły”, która łamała ich wolę, wstrząsała podstawami tradycyjnej moralności, jednocześnie utrzymując, że stoi na ich straży? Kim tak naprawdę były „dzieci Hitlera”?

A tymczasem zapraszamy na nasze stoisko B6 podczas Targów Książki w Krakowie - już od tego czwartku :)







poniedziałek, 14 października 2013

Bieszczadzka piosenkologia


 Przedwojenne Bieszczady

Bieszczadzki deszcz pada jakoś inaczej, bieszczadzkie gwiazdy świecą jakby mocniej, bieszczadzka cisza jest najcichsza ze wszystkich, bieszczadzkie drzewa szumią jakby w innym rytmie, bieszczadzka trawa jest bardziej zielona, że już o bieszczadzkich aniołach nie wspominając... Co takiego jest w Bieszczadach, że samo dodanie przymiotnika „bieszczadzki” do jakiegoś pospolitego wyrazu natychmiast sprawia, że czas zwalnia, wszystko wokół się uspokaja i jakoś mimowolnie zamiast o pracy, stresie i obowiązkach zaczynamy myśleć o ognisku, gitarze i piosenkach. Przy okazji prowadzenia na facebooku profilu książki  Przedwojenne Bieszczady przesłuchałam ich już jakieś kilkadziesiąt i mam wrażenie, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej.

Zagadką jest, dlaczego Bieszczady aż tak bardzo zapisały się w naszej narodowej piosenkologii. Ba! Są nawet zespoły (i oczywiście nie mówię tu o zespołach ludowych), które prawie całe swoje płyty wypełniają bieszczadzkimi motywami, żeby wspomnieć tylko obowiązkowe KSU i Stare Dobre Małżeństwo i nieco mniej znany zespół „Cisza jak ta”. A przecież nawet Zakopower rzadko kiedy śpiewa o Zakopanem... Zapraszam zatem na krótki i mocno subiektywny przegląd bieszczadzkiej piosenkologii.

Anioły są takie zielone

 
 

Wydawać by się mogło, że wszystko zaczęło się od tej piosenki – to właśnie po niej posypała się prawdziwa lawina poezji śpiewanej dotyczącej gór. Autorem tekstu jest Adam Ziemianin, krakowski poeta i dziennikarz. To ta piosenka spopularyzowała Bieszczady jako sielską, pogodną, zieloną krainę, nad którą czuwają pełne dobroci anioły. I to właśnie tę piosenkę najchętniej śpiewa się przy bieszczadzkich ogniskach. Wkrótce potem festiwal „Bieszczadzkie Anioły” sprawił, że co drugi poeta z podkarpackiego chwytał za gitarę i śpiewał o połoninach, aniołach, gwiazdach i ciszy.


Ale to wcale nie SDM jako pierwszy rozsławił Bieszczady w piosence. Chociaż jeszcze w latach sześćdziesiątych Tadeusz Woźniakowski zaśpiewał "Balladę bieszczadzką", wszystko tak na dobre zaczęło się pod koniec 1977 roku. To wtedy zaczęła działalność Wolna Republika Bieszczad, nieformalna organizacja, która wkrótce skupiła się wokół nowo powstałej punkrockowej grupy KSU. Chociaż jej wywrotowa, "chuligańska" działalność była trochę wyolbrzymiona przez ówczesne władze, dziś okryła się legendą, a piosenki wyrażające idee WRB, takie jak „Ustrzyki”, „Za mgłą” czy „Moje Bieszczady” stworzyły mit Bieszczad – krainy wolnej od polityki, gdzie człowiek staje się lepszy, gdzie „od złych rzeczy na dole/jesteś mgłą oddzielony”. O tym samym w 1989 roku śpiewał Jacek Kaczmarski w piosence zatytułowanej po prostu „Bieszczady”.





Równolegle w 1978 roku ukazała się płyta Krystyny Prońko „Deszcz w Cisnej”, a jeszcze wcześniej Wojciech Młynarski śpiewał „Po prostu wyjedź w Bieszczady”...

Twoje włosy jak połoniny...
 
Jednak to właśnie po premierze albumu Starego Dobrego Małżeństwa z 2000 roku ruszyła prawdziwa lawina ballad o bieszczadzkiej tematyce, z obowiązkowymi elementami takimi jak anioł (tymczasem anioły tatrzańskie i świętokrzyskie ciągle czekają na swoich poetów...), cisza, gwiazdy, deszcz, ognisko, wiatr, mgły i połoniny.



Oprócz punk rocka i najliczniej reprezentowanej poezji śpiewanej w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci mieliśmy również bieszczadzkie reaggae, bieszczadzkie tango, a nawet... bieszczadzkie disco polo. Niejeden kabaret parodiował też to zbiorowe szaleństwo na temat połonin. Jednak wszystkie te piosenki łączyło jedno - pokazywały Bieszczady jako raj na ziemi – zielony, sielski, oderwany od reszty świata, gdzie jak nigdzie indziej można żyć w zgodzie z naturą. 

Bieszczadzkie cmentarze
 
A przecież z tymi Bieszczadami nie zawsze tak było... niejeden raz, podczas obu wojen światowych połoniny spływały krwią, a przygraniczne wsie i miasta stawały się areną walk między wojskami różnych narodów. Po wojnie wcale się nie uspokoiło – w wyniku przymusowych akcji repatriacyjnych swoje ziemie musiało opuścić kilkadziesiąt tysięcy ich rdzennych mieszkańców – Łemków, Bojków oraz Rusinów. Duchy tych, którzy kiedyś spacerowali bieszczadzkimi szlakami ciągle krążą wokół harcerskich ognisk, a echa tych wydarzeń, chociaż rzadko kiedy bezpośrednio, również pojawiają się w piosenkach. Zazwyczaj jako podskórny niepokój, lęk przed przemijaniem, tęsknota za tym, co odeszło, za światem, który już nie wróci.  Ten niepokój możemy odnaleźć w piosenkach SDM, jak choćby „Blues nocy bieszczadzkiej” z albumu o tym samym tytule. Warto również wsłuchać się w „Moje Bieszczady” KSU, wspomnienie odwiedzin na górskim cmentarzu, jednym z tych, których wiele rozsianych jest po miasteczkach i wioskach regionu. 




O tym świecie, który przeminął, opowiada album „Przedwojenne Bieszczady, Gorgany i Czarnohora” Andrzeja Wielochy. Warto sięgnąć po niego, żeby spojrzeć na znane miejsca na nowo i dowiedzieć się więcej o tych, które już nie istnieją. Dziś swojskie i spokojne – przed wojną Bieszczady kusiły egzotyką kultury huculskiej, łemkowskiej i bojkowskiej, uzdrowiska tętniły życiem i śmiało konkurowały z Zakopanem, a naftowi potentaci z Borysławia czy Bitkowa zdobywali i tracili fortuny. Uwierzylibyście? Nie? To przeczytajcie. 

P.S.
A jakie są Wasze ulubione bieszczadzkie piosenki?

piątek, 11 października 2013

Absurd i tragizm - "Świadkowie - zapomniane głosy. Pierwsza wojna światowa"


Seria „Świadkowie – zapomniane głosy” to książki szczególne. Chociaż to publikacje historyczne, komentarz historyka jest szczątkowy i raczej nakreśla tło niż prezentuje tezy czy szczegółowy opis. Książki oddają bowiem głos zwykłym ludziom - świadkom i uczestnikom wydarzeń. Czasami będą to dowódcy oddziałów na polu bitwy, czasami – zwykli żołnierze, innym razem – przypadkowi przechodnie. Wszystkie głosy tworzą mozaikę, dzięki której znane z kart podręczników wydarzenia nabierają życia. 

Pierwsza refleksja po zakończeniu książki była dla mnie dość oczywista – dotyczyła różnic w odbiorze Wielkiej Wojny przez Polaków i obywateli państw zachodnich. W naszej świadomości sama wojna właściwie nie istnieje – nawet Legiony Piłsudskiego, ułani na koniach, a przede wszystkim - radość z odzyskania niepodległości funkcjonują jakby osobno, bez powiązania z wojenną rzeczywistością. Tymczasem dla państw zachodnich pierwsza wojna była niemożliwą do uleczenia traumą, która kosztowała życie lub utratę zdrowia miliony młodych mężczyzn.

Dlatego czytanie wspomnień weteranów frontu zachodniego może być niezwykle bolesne – ich marzenia o szturmach na wroga zderzyły się nagle z ponurą rzeczywistością okopów.
Nasz sektor na północ od Armentieres przerwał ogień. Można sobie łatwo wyobrazić, w jakim stanie były latryny. Nie dało się spać, każda minuta ciągnęła się jak godzina. Ciała poległych leżały na polu walki. Deszcz nie ustawał. Nasze okopy miały głębokość około dwóch metrów, a poziom wód gruntowych był pół metra niżej. Brodziliśmy w marglu lub żółtej, wodnistej, gliniastej mazi. Kiedy nadszedł wieczór i mogliśmy już wydostać się na zewnątrz, zajęło nam to około godziny. Niektórym osuwała się stopa, wpadali do wody i topili się. Nie było ich widać, ale potem wyczuwaliśmy pod nogami ich ciała.
Strzelec Henry Williamson, Londyńska Brygada Strzelców
To wspomnienie z pierwszej bitwy pod Ypres – czyli mamy dopiero rok 1914. A potem będzie już tylko gorzej:
Ciała niektórych rozpadły się na dwa, a niektórych na trzy kawałki. Wszędzie walały się ręce i nogi. Czuć było gryzący swąd wybuchu. W tamtej chwili zniknęły moje wszelkie romantyczne wyobrażenia dotyczące wojny. Następnego dnia miałem zbierać kawałki ciał rozpryśnięte wokół worków z piaskiem.
Szeregowy R. Richards, Królewskie Wojska Inżynieryjne
Wojnę oglądamy przez pryzmat doświadczeń pojedynczych żołnierzy – nie sposób jednak uciec od myśli o tych, którym te doświadczenia zawdzięczają. Niektóre spośród wspomnień bardzo dobitnie ukazują fakt, że Wielka Wojna w oczach przywódców po obu stronach frontu była jednym wielkim poletkiem doświadczalnym dla nowych rodzajów broni. Gazy bojowe, czołgi, granaty, miotacze ognia, bardziej śmiertelne rodzaje pocisków – wszystkie te udogodnienia mające na celu zabijać łatwiej, szybciej i większą ilość ludzi zostały przez bohaterów książki dokładnie przetestowane. Technologie te były jeszcze prymitywne, ale już wtedy – śmiercionośne, chociaż żołnierze dopiero uczyli się ich używać.

Oprócz tragizmu sytuacji żołnierzy (lecz także przykładów radzenia sobie z losem, poczucia humoru, braterstwa broni) książka najdobitniej chyba ze wszystkich w tej serii pokazuje absurdalność wojny jako zjawiska. Historie opowiadane przez żołnierzy z pierwszej linii bywają zadziwiające. Momentami okopy znajdowały się tak blisko siebie, że walczący mogli spokojnie ze sobą porozmawiać, a nawet – podać sobie ręce.W książce znajdziemy również relacje (chociaż różniące się szczegółami) ze słynnego "rozejmu bożonarodzeniowego", kiedy to doszło do bratania się żołnierzy przeciwnych oddziałów.
Po ataku przeprowadzonym 19 grudnia wróciliśmy do tych samych okopów, gdzie zastało nas Boże Narodzenie. To była surowa zima, wszędzie leżał śnieg, wszystko było białe. Zeszpecony krajobraz wyglądał potwornie w swoich prawdziwych barwach – gliny, błota i pokruszonej cegły – ale pokryty puchem stał się nagle piękny. I wtedy usłyszeliśmy, jak Niemcy śpiewają „Cicha noc, święta noc”, a po chwili nadeszła od nich wiadomość – życzenia „Wesołych Świąt”. Więc my też posłaliśmy im życzenia.
Szeregowy Frank Sumpter,  Londyńska Brygada Strzelców

I chociaż trudno uwierzyć, że scena wyglądała tak, jak w nominowanym do Oscara filmie "Wesołych Świąt", równie mocno pokazuje tragizm i absurd sytuacji, w jakiej znaleźli się żołnierze.



W końcowych relacjach żołnierzy, tych dotyczących zakończenia wojny, próżno szukać radości z powrotu do domu. Widzimy raczej gorycz, zagubienie i niepewność tego, co stanie się teraz. W końcu przez całe cztery lata ich świat zaczynał się i kończył na ścianach okopów. 

„Głosy” przywołane w książce pochodzą z liczącego ponad 33 000 nagrań archiwum historii mówionej londyńskiego Imperial War Museum. Samo muzeum zostało założone w 1917 roku dla upamiętnienia ofiar pierwszej wojny światowej. Obecnie znajdują się w nim wystawy i prezentacje multimedialne poświęcone konfliktom od 1914 roku do współczesności. Dość znamienny jest fakt, że jego aktualna główna siedziba przy Lambeth Road w gminie Southwark mieści się w budynku... dawnego szpitala psychiatrycznego.